Połącz się z nami

Magazyn Opolski

PODRÓŻE

Sex on the beach

Wyspa Ko Phangan to mekka dla backpackers’ów. Przyjeżdżają tutaj z całego świata. Jedni przylatują, by spędzić krótki urlop, inni mieszkają pracując online, emeryci ceniący proste, w symbiozie z naturą życie, spędzają tutaj większość roku. Są też tacy, którzy ściągają na wyspę tylko dla jednej, tej jednej szalonej nocy. Do której z grup ja się zaliczam? Pracuję, chociaż nie zarabiam, uczę się kolejnych technik medytacyjnych, piszę książkę. Również cenię kontakt z naturą, jestem na wizie emerytalnej. Taki mix ze mnie, tyle tylko, że zamiast plecaka mam ogromną dudusiową walizkę. Za każdym razem, kiedy się przemieszczam, spoglądając na nią przypomina mi się film z mojego dzieciństwa „Podróż za jeden uśmiech”.

Oddalona o 20 minut łodzią od Koh Samui wyspa zatrzymuje mnie na 3 tygodnie. Codziennie mam plan, pomysł na to, jak efektywnie wykorzystać czas. Zobaczyć, doświadczyć jak najwięcej. Przemierzam zatem wyspę w szerz i wzdłuż. A to zaglądnę na plantację kokosów, a to nad wodospady, a to zatrzymam się w tajskim domu, by pożuć z gospodarzami betel – czwartą, zaraz po kofeinie, tytoniu i alkoholu używkę świata. Owinięte w liść nasiono areki zabarwi podczas żucia mój język na czerwono. Gorzki smak przełamie orzeźwiający liść. Good, good – pokażą kciukiem Tajowie, mnie jednak nie przypadnie do gustu ten smak. Jeśli wejdziesz między wrony… Ledwie wypluję resztki, Tajka, choć sama nie pali owinie w kawałek suchego palmowego liścia coś, co sprawia wrażenie pręcików kwiatowych. Zaciągnę się kilkakrotnie skrętem – dobre, łagodne, pachnące!

To znowu wygrzewam się na plaży nudystów, zaskoczona, jak bardzo się tutaj „rozwinęłam” – odważnie paradując nago po ukrytej pośród skał Secret Beach. Innego dnia pojadę do buddyjskiego klasztoru, by medytować, porozmawiać z nauczycielem, wreszcie poznać nowe metody medytacji. W Tajlandii dominuje Buddyzm szkoły Therawada, jednak buddyjskie, chińskie wpływy są tu bardzo mocne, więc uczę się innych odmian medytowania. Czasami wpadnę do baru na piwo, czasami na barbecue, czasami z Tajami na Karaoke.

Z niecierpliwością jednak czekam na pełnię księżyca. Raz w miesiącu na długości ok. 800 metrów Haad Rin Beach organizowane jest Full Moon Party. Obsługa hostelu, w którym mieszkam zachęca mnie – musisz koniecznie zobaczyć – namawiają, będzie około 5 tysięcy ludzi! W tę noc założę czerwoną, sięgającą kostek sukienkę. Szal z szyi powędruje na biodra. Chroń swoją torebkę, zwiąż ją mocno szalem, ciasno, blisko ciała, żeby kieszonkowcy nie zabrali ci portfela, przecięcia nożem, to częste podczas szalonej zabawy praktyki – doradza zaprzyjaźniona recepcjonistka. Trochę mnie to przeraża, ale ciekawość gna, taksówką dotrę na miejsce. Za 100 tajskich bathów Sodoma i Gomora otworzą swoje podwoje. Zanim dojdę na plażę sklepikarze zachęcać będą do kupna wiaderka z kilkoma butelkami alkoholu wewnątrz. Taki zestaw „pierwszej pomocy”, rozweselacz, gwarant niezapomnianych wrażeń. W markecie 7/11 kupuję puszkę piwa. Mogę też zjeść posiłek- pad thai, pizzę czy grillowanego kurczaka. Mogę kupić szalone stroje i maski lub ozdobić ciało fluorescencyjnym malowidłem. Tłum nie do opisania, spragnieni zabawy turyści pędzą na plażę. Jedni będą już mieć mocno ograniczoną świadomość, inni dopiero za chwilę. Wszyscy bez względu na stan świadomości ściskają wiaderka w dłoniach. Pierwsze wrażenie mam dobre, tysiące przeważnie młodych, pięknie ubranych ludzi zachwyca mnie. Dziewczyny w wiankach na głowach, ozdobiły hippisowskimi malowidłami ciała. Skrzydła z tiulu, pióra, rzemyki. Tańczą powabnie w takt. Mężczyźni nie ustępują kobietom, maski, kapelusze, delirycznie wymalowane ciała – peace and love, z naciskiem na love. Muzyka rozbrzmiewa z głośników, kolorowe lasery szybują do nieba. Co rusz, to inna kapela przygrywa, huk jest potężny, błyski i flesze, tłok, do tego potwornie gorąco. Ludzie tańczą, skaczą, ściskają się wzajemnie. Koś się przytula, ktoś całuje. Płeć, kolor skóry czy wiek nie mają żadnego znaczenia. Z upływem każdego kwadransa normy moralne zmaleją. Rzecz jasna są i tacy, którzy bawią się znakomicie bez wspomagaczy, według wpojonych w domach zasad. Nie zdecydują się nigdy na chwilę zapomnienia. Oni nie przyjechali tu, by zerwać się z rodzicielskiej smyczy. Przemierzam plażę kilkakrotnie, zaczepiana przez podchmielonych facetów – chcą tańczyć lub szukają kompana do przy blasku luny cielesnych igraszek. Geometria zdominuje tę noc. Pary, trójkąty, wielokąty. Wszystko można, przecież to pełnia księżyca! Około 3 nad ranem masowo spadają staniki… Umordowana jestem okrutnie, siadam na schodach budynku stanowiącego granicę plaży. Nie wiem, że to sekretny punkt – masz jointy, co rusz ktoś mnie dopytuje, masz dragi? O gosh! wyglądam, jak narkotykowy dostawca? Chcę wrócić do domu, kieruję się więc do wyjścia, omijam śpiących na piasku, tych co polegli, co przeliczyli swoje możliwości. Eskortowana przez Tajów wsiadam do busika, rozpoznaję znajome twarze, to sympatyczna para gejów z mojego hostelu. Nareszcie czuję się spokojniejsza. Czy ci się podobało Jadwiga? dopytują. So, so – odpowiadam. Me too mówią chórem z uśmiechem. W recepcji na pożegnanie uściskam chłopaków, mili, kulturalni Amerykanie. Big kiss sweety, big kiss guys…

Kontynuuj czytanie
Może Ci się spodobać...

Doradca biznesowy, coach, trener rozwoju osobistego. Przez całe zawodowe życie związana ze sprzedażą. Przez ostatnie 15 lat zarządzała potężnymi Zespołami prowadząc je na szczyt. Sama definiuje się jako kobieta sukcesu, świadomie zarządzająca swoją karierą. W 2015 roku porzuciła lukratywną posadę w korporacji wyjeżdżając na rok do Azji. Podróżowała min. po Tajlandii, Indiach, Wietnamie, Indonezji studiując mindfulness i medytację. Po powrocie do kraju swoje kroki skierowała na Zachód. Dawała wykłady w centrach rozwojowych min. w Miami na Florydzie oraz Los Angeles. Dzisiaj prowadzi Holistyczne Centrum Rozwoju, wspiera ludzi biznesu w tym, jak połączyć zachodnią kulturę sukcesu z dalekowschodnią filozofią życia.

Więcej w PODRÓŻE

Do góry
Skip to content