HISTORIA
POMNIK Z BLIZNĄ
Wieś ma prawie osiemset lat. Za Piastów należała do możnego Gosława, toteż czternastowieczna kronika pisze o niej Villa Goslavici. Wystarczyło zniemczyć imię, by Goslawitz spodobał się Czechom, Habsburgom, Prusakom i wreszcie samym Ślązakom. Ale do czasu. Po tym, jak w styczniu 1933 roku Hitler doszedł do władzy, NSDAP orzekło, że Goslawitz jest skundlone i odtąd ma być Ehrenfeldem. Polem chwały. Może dorf – przechrzta chciał się zrehabilitować? Wymyślił, że uhonoruje swoich poległych na Wielkiej Wojnie mężów, synów, faterów i szwigerfatrów. Związek Weteranów (Kriegerverein) wybrał komitet budowy pomnika. Trzydziestu trzech mężczyzn, przeważnie narodowców, bo Ehrenfeld w większości zapisało się do partii, zwerbowało wykonawcę i zaklepało cenę: tysiąc czterysta marek niemieckich. Na każdą ślepą starkę, samotną matkę z drobnicą – rozbrykanymi pyrtkami, na każdego zgrabiałego rolnika, kulawą sklepikarkę, nawet na Alojza, któremu brakowało piątej klepki, przypadło sześćdziesiąt pięć reichsmarek (bochenek chleba kosztował trzydzieści jeden fenigów). Dorf gotował cienkie zupy, jadł nieoskrobane kartofle, ale pieniądze uzbierał. Miastowy artysta, Joseph Kokott, wyrzeźbił Ehrenfeldowi martwego chłopaka. Wynędzniały i kościsty, w za dużym mundurze i pikielhaubie, nieumalowany do truny (jak się tu mówiło na trumnę) leżał na niewysokim cokole jak na marach. Kobiety ze wsi przychodziły do niego pobejceć. Tworzyły krąg, paliły gromnice i cichutko powtarzały wypominki jak w czuwaniu, odwiecznym rytuale, który każe pilnować umrzyka dopóki nie wyschnie i stężeje na tyle, by go oddać ziemi. Kiedy zaczęły śpiewać? Jedni zaklinali się na łzy Najświętszej Panienki, że pierwsza zaśpiewała Farysowa. Jej Peter zawieruszył się pod sam koniec Wielkiej Wojny. Właśnie się brała za pieczenie kuchty z jabłkami, gdy przydreptał garbaty Janetzko i powiedział, że jej Peterka ubili. Z samego rana Farysowa przykuśtykała pod pomnik, obmyła kamienne ciało letnią wodą, wytarła lnianym ręcznikiem, nachyliła się i pocałowała w usta. A potem zaczęła zawodzić. Jej pieśń była przejmująca, stara, w tonie lamentacji. Śpiewy się skończyły, kiedy w trzydziestym dziewiątym mężczyźni ze wsi zaciągnęli się na der grosse deutsche Feldzug gegen Polen (wielką niemiecką kampanię przeciwko Polsce).
A zima 1945 roku była sroga. Z daleka żołnierze Armii Czerwonej wyglądali jak kuropatwy. Zbliżali się grupami, po trzech, czterech, dziesięciu. Krępi, obszarpani, z odmrożonymi policzkami, przegniłymi dziąsłami i robakami w zębach. Do Ehrenfeldu przywlekli wojnę: aresztowania, szpicli, pasiaki niemieckich obozów zagłady, malczików wystrzelanych z erkaemów, pacyfikowane i palone gdzieś daleko wsie. Kobiety obserwowały Rusów przez wypucowane szyby i uciekały z domów – jamników. Ale nogi plątały się w ciężkich mazelonkach. Łatwo było je wyłapać. Dziouchy kryły się w piwnicach. Przycupnąwszy za szafką z wekami liczyły, że Rusy ich nie znajdą. Wyłuskiwali po jednej, po dwie. Czasem kopali ciężkimi żołnierskimi butami po głowach, brzuchach, gdzie popadło. Czasem dźgali pordzewiałymi prętami albo tłukli wyrwanymi z płotów sztachetami. Czasem gwałcili i zabijali. Gertruda zaszyła się w kopcu pszenicy, słyszała jak Rusy przewracają kosze z drewnem, jak ukręcają łby kurom, przetrząsają chlewy. Wytargali.
Opole pożera coraz to nowe wsie, ich nazwy dostają dzielnice. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku połknęło Gosławice (wczoraj Ehrenfeld, przedwczoraj Goslawitz, onegdaj Villae Goslavici) Na obsianych żytem polach zbudowało sobie osiedle. Z wielkiej płyty. W tysiącach M2 i M3 zmieściłby się calutki Żywiec albo i Augustów. Pomnik nie pasował do Związku Walki Młodych. Na początku XXI wieku Towarzystwo Pomocy Niemcom na Śląsku upomniało się o niego. Miał stanąć w nowym miejscu. Zadatkowano posąg wojownika u kamieniarza z Wrzosek. Nie miał talentu Josepha Kokotta, toteż replika przypomina Rumcajsa. Uroczyste odsłonięcie odbyło się 25 września 2010 roku. Byli przedstawiciele władz i utworzonej niedawno mniejszości Niemieckiej, grali „Nieznani Muzykanci”, składano kwiaty. Za niedługo wybuchła afera. Poszło o żelazny krzyż, hełm, karabin, cokół, miejsce itd. itp. Interweniował nadzór budowlany, wkroczyła prokuratura, ktoś rozbił płotek, ktoś obrzucił postument zgniłymi jajkami. W końcu o pomniku zapomniano. Porasta mchem jak stare groby.

Fragment z książki „Motyl i cement. Artystyczne niespodzianki opolskich ulic”
