Połącz się z nami

True story, czyli jak urzędnik został przedsiębiorcą

BIZNES

True story, czyli jak urzędnik został przedsiębiorcą

No właśnie, to będzie true story. Nie będę się rozpisywać, jak to cudownie zostać przedsiębiorcą w średnim wieku i jak bardzo świat biurokracji zalazł mi za skórę, bo to zupełnie nie o to chodzi, a zresztą ani jedno, ani drugie wcale nie jest prawdziwe. Chciałabym jednak opowiedzieć swoją własną życiową przygodę związaną z zawodową transformacją i odnalezieniem się  na opolskim rynku usług komercyjnych.

Na początku była miłość

No dobrze, ale od początku. Moja firma wzięła się z miłości. I to z miłości do samej siebie. Marzenie o własnej firmie pozostawało we mnie od zawsze, podziwiałam każdego, kto utrzymywał się z własnej działalności gospodarczej i miałam ogromny szacunek do firm rodzinnych. I ja też tak chciałam. Nie jestem jednak w stanie opowiedzieć w kilku słowach, jak bardzo bałam się tego doświadczenia. Brak stałych wpływów na konto? Aktywna sprzedaż? Brrr. Co to, to nie. A z drugiej strony czułam, że zbliżająca się czterdziestka to ostatni moment na rozpoczęcie czegoś zupełnie od nowa, że potem już nie będzie się chciało, i że etat to jednak realizacja celów według czyichś scenariuszy, a ja przecież mam w głowie milion własnych pomysłów do wdrożenia. Uznałam, że czas pomyśleć o sobie. O swoich pragnieniach, zawodowym spełnieniu i satysfakcji, o autonomii decyzji. Przeanalizowałam lokalny rynek usług eventowych, rynek poddostawców i potencjalnych kontrahentów i stwierdziłam, że czas spróbować.

Podjęcie decyzji o porzuceniu posady na stanowisku kierowniczym w urzędzie i założeniu własnej firmy było najtrudniejsze. Czułam się jak w czasie sztormu, kurczowo uczepiona burty statku, który znam od kilkunastu lat, tuż przed skokiem na głęboką wodę… Skoczyłam. I do dziś jestem na powierzchni! Nazwałam swoją nową łajbę PROELIO TEAM – od słów „zaangażowanie”, którego nawet najstarsi znający mnie górale odmówić mi nie mogą, i „drużyna”, bo zawsze działam w mniejszym lub większym zespole ludzi, którym ufam, do których mam szacunek, na których mogę liczyć. Dziś, po ponad roku od założenia firmy, uważam tę nazwę za jeszcze bardziej aktualną.

fot. Jarosław Małkowski

To ważne, jak się zaczyna

Podobno nie jest ważne, jak się zaczyna, tylko jak się kończy… Ja o końcu swojej przygody z biznesem na razie nie myślę. A początek był dla mnie niezwykle istotny. Pierwsze zlecenia udało się pozyskać jeszcze w ostatnich tygodniach zatrudnienia w urzędzie. Potem kolejne projekty pojawiały się niemal bez chwili przerwy, dzięki czemu nie miałam zbyt dużo czasu na myślenie, strach i czarnowidztwo. Nowych klientów często pozyskiwałam dzięki wcześniejszym realizacjom, które po prostu się podobały, lub o których mówiono w różnych kręgach, dzielono się wrażeniami… Wbrew pozorom nasz opolski rynek jest dosyć chłonny, a także mocno zdywersyfikowany – jest miejsce zarówno dla potentatów, jak i dla małych graczy z aspiracjami o różnym natężeniu. A to głównie od aspiracji uzależniona jest satysfakcja. Dla mnie ważne było utrzymanie mojego indywidualnego tempa, bez zgubnego pośpiechu, bez zadyszki, ale jednak stale do przodu, w wyznaczonym kierunku. I w rytmie nadawanym przez życie rodzinne, głównie dzieci. One miały się przecież stać beneficjentem korzyści z mojej pracy, a nie jej ofiarami.

Matka z branży rozrywkowej

Branża eventowa to nie jest lekki kawałek chleba. Ale o tym wiedziałam, bo w gruncie rzeczy miałam już 15 lat doświadczenia i specyfikę pracy przy dużych galach i konferencjach znałam od podszewki. Na próżno szukać tu systematyczności i przewidywalności. Przeżyć w branży może tylko ten, kto w porę upora się wewnętrznie ze zmiennością koniunktury i sezonowością zleceń. Szansę na powodzenie wydatnie zwiększa także pedantyzm, perfekcjonizm i chorobliwa punktualność. Warto mieć też inklinacje psychologiczne, bo klienci czasem wymagają przepracowania tematu, nabrania dystansu do kwestii wizerunku swojego i firmy, i bez umiejętnej rozmowy nawet całkiem dobry pomysł po prostu źle kończy… Najbardziej kocham przedsięwzięcia, które dają mi wolną rękę, pozwalają podryfować po czeluściach wyobraźni, wyimaginować nową rzeczywistość… Lubię mieć wpływ na wszystkie elementy układanki, dopasowując scenografię, konferansjerkę, atrakcje i inne elementy wydarzenia do nietuzinkowego scenariusza. Wtedy siadam do kreowania jubileuszu czy imprezy integracyjnej z takim podekscytowaniem, że nie potrafię się oderwać od koncepcji, dopóki wszystkiego nie dopnę na 100%.

Ostatnio usłyszałam od swojego dziecka, że mam fantastyczną pracę, bo mogę tylko chodzić na różne imprezy i się bawić… Tak. I coś w tym jest. Naprawdę bawię się swoją pracą;-) I mam poczucie sprawczości – dziś kreuję, tworzę, proponuję, organizuję, załatwiam, a już za jakiś czas na jeden dzień zwykłe miejsce zmienia się w odświętną przestrzeń, pełną magii przeżyć i wzruszeń… Choć zdaję sobie sprawę, że na dzień przed eventem, po 20 godzinach pracy, z pewnością nie wyglądam na ubawioną, a adrenalina po każdym dużym wydarzeniu pozostawia na mojej twarzy o co najmniej jedną zmarszczkę więcej;-)

W tych momentach, kiedy skomlikowanych eventów jest mniej, radzę sobie dzięki mniej absorbującym zleceniom. Coraz częściej organizuję spotkania, lunche, uroczystości rodzinne, spotkania biznesowe w cigar roomach, którymi moim klientom coraz trudniej się zająć ze względu na brak czasu. Coraz bardziej popularny jest też concierge biznesowy, który w moim przypadku jest łatwiejszy dzięki wcześniejszym doświadczeniom zawodowym oraz licznym kontaktom biznesowym i okołobiznesowym.

Opole jest świetnym miejscem do tego typu usług – może brakuje dużych obiektów, ale miejsc na kameralne okazje mamy całkiem sporo. W tym mieście jest też dobra energia, a to ważne w branży spotkań. Wystarczy nieraz prosty lokal, by zaaranżować miejsce spotkania na coś naprawdę przytulnego i sprzyjającego networkingowi. 

Nie tak różowo

Na pewno minusem pracy w mojej branży jest stres, często związany z tym, że nie na wszystko mam bezpośredni wpływ. Oczywiście, staramy się wraz z całą ekipą techniczną osiągnąć najlepszy możliwy efekt, ale czynnik ludzki zawsze niesie ze sobą ryzyko błędu. Do dziś przeżywam mój pierwszy czerwony dywan, który nie dość, że przyjechał z opóźnieniem, to po rozpakowaniu okazał się… szary, albo kompozycję kwiatową, której koszt przeliczaliśmy w setkach, a która członkom ekipy przy pierwszych schodach (dosłownie i w przenośni) wysunęła się z rąk… W wyobraźni pojawiają mi się czasem szklane statuetki, które toczą się po scenie w akcie nieprzewidzianego w scenariuszu spektakularnego upadku, albo pracochłonna scenografia, która opada z hukiem w najmniej odpowiednim momencie.

Ale tak naprawdę jestem szczęśliwa, że to na razie tylko taki i jedyny ból głowy. I że się udało.

fot. Krzysztof Świderski
Kontynuuj czytanie
Może Ci się spodobać...

Do niedawna urzędniczka na etacie, a od lipca 2018 roku właścicielka wymarzonej własnej firmy - agencji eventowej PROELIO TEAM. Od października 2019 roku także Dyrektor Operacyjny Loży Dolnośląskiej Business Centre Club. Opolanka od urodzenia i z zamiłowania, mama niezwykle żywiołowych (po mamie...) młodych dżentelmenów: Mateusza (2009) i Mikołaja (2012). Lubi gotować, chociaż nikt o tym nie wie, bo zawsze zapomina o zrobieniu zdjęcia przed jedzeniem, i pisać teksty, ale najczęściej tylko do szuflady, żeby nie deprymować świata bogatym doświadczeniem życiowym... Acha! I jeszcze doktor nauk ekonomicznych, ale z bardzo indywidualnym stosunkiem do życiowych badań i odkryć - każdego dnia znajduje szczęście, ale nie jest w stanie precyzyjnie podać w przypisie jego źródła;-)

Więcej w BIZNES

Do góry
Skip to content