Połącz się z nami

Magazyn Opolski

Okiem Warszawianki – to już 11 wiosen

BIZNES

Okiem Warszawianki – to już 11 wiosen

Po raz pierwszy pojawiłam się w Opolu (i woj. opolskim) z końcem 2005 r. Przyjechałam oblodzonym wewnątrz pociągiem IC (mocno spóźnionym), w którym nie sposób było zdjąć czapki i rękawiczek, za to za drugim razem (już w kolejnym roku) – podróż z Warszawy odbyła się przez Kędzierzyn Koźle, bo w okolicy stacji Zawadzkie ktoś ukradł kawał trakcji i trzeba było zawracać skład do Lublińca i kierować objazdem. To było w czasach, kiedy nikomu nie śniło się o pen dolino, a A4 stała się płatna dopiero 7 wiosen później.

Dziś większość moich niepolskich znajomych jest zdumiona, że do Warszawy z Opola da się dojechać komunikacją publiczną poniżej 3 godzin – może nie jest to zatem miejsce gdzieś na krańcach polski, hen pod czeską granicą. Jednak jedno się wciąż nie zmieniło – Opolszczyzna dla osób, które nigdy nie miały rodziny w regionie (ani w czasach dzieciństwa nie zostały wysłane na kolonie nad jeziora Turawskie) jest wciąż enigmatyczną krainą daleką od Warszawy, Krakowa czy morza. Sielską i dość przaśną, rzepakolandią, kwitnąca wsią opolską i festiwalem polskiej piosenki, który jest pierwszym skojarzeniem dla większości Polaków.

Jednak im dłużej mieszkam w Opolu (a wszystko przez męża, przez którego wyprowadziłam się z Warszawy w to enigmatyczne miejsce) tym bardziej złości mnie ogromna ignorancja wielu wykształconych osób na zacnych stanowiskach, sporo podróżujących i interesujących się światem i właściwie wszystkim, czym się da. To jest takie województwo jak opolskie? Opole jest miastem wojewódzkim? A co tam jest w ogóle? A co ty tam tyle robisz? Jest co tam robić?!? itp.

Siłą rzeczy w tych środowiskach stałam się ambasadorem regionu, idąc z kagankiem oświaty, gdzie kończy się Dolny Śląsk, a gdzie Górny i co właściwie znajduje się pomiędzy. Atrakcje turystyczne całego województwa, marki biznesowe czy sportowe były podobnie równie enigmatyczne – nie tylko dla Warszawiaków, Łodzian czy Krakowian, ale nawet mieszkańców Wrocławia. Zaksa Kędzierzyn? Jasne, znamy! to u Was?!? Chałwa z Odry, no jasne, to opolskie? Meble Kler to nie Śląsk? Itaka to z Opola?!? Itd. itd.

Nagromadzenie tych wszystkich doświadczeń, zdumień i zaskoczeń zrodziło we mnie przemożną potrzebę stworzenia projektu nazwanego roboczo Silne marki Opolszczyzny (a chwilówki mają to do siebie, że trwają najdłużej 🙂 ), który – ze wsparciem medialnym ogólnopolskiej prasy i serwisów biznesowych i marketingowych – kształtowałby świadomość walorów regionu wśród nie-Opolan. Łącząc marki turystyczne, sportowe, rekreacyjne, biznesowe, ale i największych uczelni w regionie.

A do tego byłby pretekstem do gruntownego przebadania postrzegania woj. opolskiego przez mieszkańców wszystkich innych regionów (w grupie N >1400, reprezentatywnej dla poszczególnych województw). Badanie było długotrwałe, a wyniki zaskakujące i nie do końca optymistyczne, co oznacza, że jest wiele do zrobienia (o czym w kolejnym odcinku o SMO). Etap publikacji i popularyzacji niedługo przede mną, stay tuned!

Ale co mnie przekonało do Opola? Walory miasta, jego atrakcji + rekreacyjnych okolic czy usytuowania geograficznego są znane i dość oczywiste dla wszystkich Opolan (+ bliskość czeskich gór, co ogromnie sobie cenię i z czego często skwapliwie korzystam). Z punktu widzenia osoby z aglomeracji, całe życie spędzającej w pędzie miasta, tramwajach, potem tłoku metrze (do którego często nie było szans się wcisnąć), Opole nie jest zmianą na slow life, bo styl życia na wysokich obrotach ani na chwilę nie uległ u mnie zmianie. Natomiast zmieniła się całkowicie optyka. W dużej mierze za sprawą… Austrii. I analogii do tamtejszych miast.

W Austrii bywam chętnie i często, poznając kolejne jej regiony i – poza Wiedniem – wszystkie pozostałe miasta, tak atrakcyjne do życia i wysoko oceniane od lat w europejskich rankingach dot. jakości życia, są wielkości Opola. Mają uczelnie, ofertę kulturalną, teatry, filharmonię, muzea i cykliczne eventy. Zupełnie jak Opole.

Bez konieczności przemieszczania się 1,5 godziny w jedną stronę po mieście, by załatwić cokolwiek w urzędzie, centrum handlowym, markecie budowlanym, bez tracenia 3 godzin na dojazdy w korkach, pracując w tym samym mieście (w Warszawie dojeżdżałam przez lata do pracy na Bielanach aż 44 przystanki, czytając po drodze kolejne opasłe tomiszcze). Tu szybciej dojadę kolejką do Wrocławia. Mieszkając na pograniczy Zaodrza i Szczepanowic wszystko w mieście załatwiam pieszo – i zdecydowanie preferuję ten sposób poruszania się po mieście, przez cały rok, o każdej porze doby. Czuję się tu bezpiecznej niż na rodzinnej Pradze Południe, a na treningach – znacznie bardziej komfortowo w pobliskim parku na Bolko (czy w lasach w okolicach Ligoty) niż w Lasku Kabackim. By zrobić remont nie muszę już brać dnia z urlopu na przemieszczanie się między M1 w Markach a CH w Jankach (27 km przez całe zakorkowane miasto), tylko w godzinę objeżdżam wszystkie markety budowlane w Opolu, do których wrócić mogę kilka razy dziennie. Co za ulga! To właśnie doświadczenie remontowe najbardziej zmieniło moją optykę miasta i dało ogromny punkt przewagi nad stolicą.

Zatem z perspektywy austriackich miast – jak Innsbruck, Salzburg czy Klagenfurt – Opole nie wydaje się przygranicznym maluchem, a opcją optymalną i to w najcieplejszym regionie Polski! (choć ma mniej mieszkańców niż wiele miast śląskich czy dawnych wojewódzkich, jak Radom czy Częstochowa, i jest dopiero na 28.miejscu w rankingu największych miast w kraju). Wszystko jest relatywne (to też moje życiowe motto). Nie ma sensu porównywać Opola do Wrocławia czy Katowic i wpędzać z tego powodu kogokolwiek w kompleksy. Zmieńmy po prostu punkt odniesienia 🙂

Gdy pomyślimy, że jest większe od czeskiego Ołomuńca czy Liberca (jedne z największych miast u naszych sąsiadów zza miedzy), portugalskiej Bragi i ma bardzo niewiele mniej mieszkańców niż Pilzno, niemiecka Ratyzbona czy szwajcarska Lozanna, a tylu mieszkańców co Berno – od razu urośnie w oczach tych, którzy widzą kraj głównie z perspektywy Warszawy.

I tylko gdy mijam pod miastem dachy z napisami z dachówek Gott mit uns, na klatce schodowej w moim bloku widzę raz w roku informację, że można zgłaszać wizyty księdza po kolędzie w języku niemieckim, a przed pobliskim kościołem ludzie w święta wyśpiewują Stille Nacht na zmianę z Cichą nocą – przypominam sobie, że mieszkam na Opolszczyźnie, może nieco innej kulturowo, ale już od 11 lat i mojej 😉

Pozdrawiam z Odrą za oknem.

Z zawodu i pasji – od ponad 20 lat marketer i strateg, publicystka i trener biznesu; zaprzeczenie slow life, niepoprawna miłośniczka górskich eskapad i niespokojny duch, mający na koncie wyprawy do 51 krajów; z pasji – także edukator zdrowia i prezes Polskiego Stowarzyszenia Trenerów Zdrowia.

Więcej w BIZNES

Do góry
Skip to content